ŁośCup!

Po wielu latach dzięki staraniom garstki entuzjastów z Aeroklubu Podhalańskiego zawody szybowcowe wracają na lotnisko w Łososinie Dolnej. Od 28 kwietnia do 5 maja będziemy grać Regionalne Zawody Szybowcowe w klasie Club A.

Po pięknej pogodzie podczas dnia treningowego w piątek, sobota powitała nas ciepłym rankiem i niemal bezchmurną pogodą. Nasz meteorolog Andrzej Czop przewidywał, że pod znacznej grubości warstwą Cirrusa chmury pojawią się na lini lokalnej małej lini zbieżności w cieniu za Tatrami. Niestety noszenia były mizerne i niektórzy zawodnicy musieli się holować 2 razy. Nad lotniskiem zasięg noszeń oscylował w okolicach 1000m na poziom lotniska.

Pierwsze strefa miała promień aż 35km z centrum nad lotniskiem w Nowym Targu. Większość zawodników zawróciła dość wcześnie, jedynie Kuba Winiarski, który pochodzi z tamtych stron poleciał na pewniaka do stacjonarnego komina nad Szaflarami. Ja niestety spadłem nisko nad Ochotnicą i musiałem z tego miejsca zrobić odwrót na północ. Czołgałem się wytrwale, zbierając wszystkie wydmuchy z okolicznych pagórków w okolicach Szczawy. Wysokość operacyjna w tym terenie wynosiła 200-400m AGL. Chociaż wiatr był sprzyjający i napychał w stronę domu. W końcu zrezygnowany skierowałem się w stronę ostatnich sensownych pól w dolinie koło Łącką zwanego też śliwowicowym rajem. Na szczęście obłe górki pokryte wszechobecnymi sadami podarowały mi stabilne 0,4m/s z 200m AGL co pozwoliło mi wrócić do gry.

Chociaż postrzępione chmury wisiały gdzieś koło 2000m nad ziemią to za każdym raz kominy urywały się na 1300. Nie mogłem przebić tej magicznej granicy i tak powoli przesuwałem się w stronę następnej strefy. Będąc na trawersie lotniska usłyszałem ze Piotr latający na “pięćpiątce” QQ zgłaszał dziesiąty kilometr. To ponownie wzbudziło we mnie  sportowego ducha walki, bo szczerze powiedziawszy po przygodach w Gorcach już miałem lekko dość tamtej pogody.

 

Na choryzoncie za Łososiną pojawiło się kilka w miarę ładnych CU, ale znów ta sama historia z noszeniami kończącymi się na 1300m utrudniała przesówanie się do przodu. Robiło się co raz później, a noszenia ewidentnie słabły. Po minięciu autostrady A4 nie mogłem już nic trafić. Chmury skończyły się definitywnie, a południowy wiatr nabierał na sile. W powietrzu można był lekko poczuć zapach nadchodzącego pola… 

Nie chciałem jednak lądować byle gdzię więc stwierdziłem, że ostatnia próba nad żwirownią w małym lasku za Wierzchosłąwicami i jak nie zabierze to wracam w okolice A4-ki. 

 

 

 

Zerkam na zegarek, na niebo, na wariometr, na zegarek i ciężko w to uwierzyć, ale koło metra jest. Wykręcam zawrotne 700m i daję się spychać w strone strefy. Gdy noszenie puszcza całkowicie, odwijam na północ, żeby nakłóć strefę. Powrót nad ten sam punkt w lesie, tym razem koło 0,5m/s. Nie wybrzydzam – kręcę. Co prawda składowa, tym razem czołowa, wiatr odpycha mnie od domu i praktycznie wymagana wysokość dolotu nie zmienia się pomimo faktycznego naboru wysokości. 600m i koniec zabawy, próbuję po lasach, kierować się na południe. Niewielka wysokość nie daje jednak zbyt dużego pola manewru i po chwili zbilżam się do magicznej lini 200 metrów nad terenem, gdzie wypada już mieć jakieś pole. Na szczęście w tym dniu tryb szukania pola miałem włączony przez 70% trasy więc nie było to dla mnie żadne zaskoczenie.

Jeszcze z powietrza wykonałem telefon do Julka, który zorganizował szybką akcję zwózki z pola. Wiatr w dziób pomagał się zatrzymać, wybrałem więc nie największe, ale najbliższe drogi pole i bez problemów po kilku minutach byłem bezpieczny na ziemi.
Na miejscu, jak to zwykle bywa szybko zebrała się grupka “lokalesów”, którzy jak zwykle była chętna użyczyć traktora/samochodu/roweru, żeby “poderwać” szybowiec znowu do góry. Wytłumaczyłem, że lada moment będzie po mnie transport z przyczepą i dzisiaj będą zmuszony podziękować za pomoc i wrócić kołowym środkiem transporu na lotnisko. 🙂 Co ciekawe pierwszym pytaniem jakim padło po przywitaniu od pana o nazwisku Kura było czy znam niejakiego Kawę. Okazało się, że z tamtej miejscowości pochodził pan Tomasz Kawa, więc miejscowi w miarę wiedzieli o co w tym wszystkim chodzi.

Trasę w tamtym dniu jako jedny pokonał wspomniany wcześniej Piotrek na QQ, który podjął szereg dobrych decyzji taktycznych, przez które co prawda przyleciał przed czasem, ale za to jako jedyny defiladował w chwale nad lotniskiem. Reszta zawodników wróciła nie widząc szans na zaliczenie drugiej strefy. Na szczęsice tylko ja wykazałem się ułańską fantazją wywalając w pole, więc było wielu chętnych do pomocy. Tak czy inaczej zawody zapowiadają się ciekawie. Stay tuned!